Recenzja gry12 lutego 2004, 12:10
autor: Adrian Napieralski
Oceń grę
Secret Weapons Over Normandy to kolejna pozycja powstała w wyniku współpracy korporacji LucasArts oraz dowodzonego przez Lawrence’a Hollanda studia developerskiego Totally Games.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Są chwile, kiedy znudzeni polowaniem na obcych w korytarzach futurystycznych baz, czy kolejną strzelaniną z bandytami w jakimś starym magazynie, chcemy odpocząć od współczesności i przyszłości i sięgamy po grę osadzoną w nieco odleglejszych czasach. Nie każdemu odpowiadają zawiłe strategie z czasów II wojny światowej, czasami chciałoby się znaleźć bezpośrednio w starciach z tamtego okresu. Podczas gdy nie narzekamy ostatnio na brak gier w których ściskamy kolbę Stena, to zdecydowanie mniej jest tych, w których trzymamy wolant samolotu z tamtych lat. Większość graczy może wycofać się w tym momencie, zdając sobie sprawę, jak wprawionym w powietrznych bojach należy być w takich grach, jak np. Ił-2 Sturmovik. Dla tych zlęknionych sprawdzianu swoich sił w powietrzu powstała gra Secret Weapons Over Normandy. Warto tutaj nadmienić, że szefem projektu jest niejaki pan Lawrence Holland, który „popełnił” w przeszłości takie gry jak X-Wing, Tie Fighter oraz Secret Weapons of the Luftwaffe. Jak widać, SWON jest kolejnym dzieckiem z serii Secret Weapons. I naprawdę warto już na samym początku powiedzieć, że spokojni mogą być ci, którzy na słowa „realistyczny symulator” dostają wysypki i mimowolnych drgawek. SWON jest grą, w którą doskonale mogą bawić się wszyscy stawiający świetną, dynamiczną zabawę ponad realistycznie odwzorowane kokpity i piekielnie wymagające powietrzne starcia. Choć osobiście nie należę do tej grupy graczy, SWON sprawił mi wiele zupełnie niespodziewanej radości. Ale o tym po kolei...
Pierwsze wrażenia
Na samym początku zaskakuje to, że z pudełka z grą wyłuskujemy cztery srebrne krążki. Powiem zupełnie szczerze, że nie wiem dlaczego aż tyle, choć po kilkukrotnym nakarmieniu naszego napędu CD-ROM kolejnymi płytkami okazuje się, że Secret Weapons Over Normandy zarezerwowało sobie na naszym dysku twardym niemal dwa gigabajty wolnego miejsca. Pierwsze uruchomienie gry i jak zwykle „przespacjowujemy” wstawki kolejnych firm uczestniczących w powstawaniu gry (choć przy wstawce LucasArts moja dłoń zawisła nad spacją odrobinkę dłużej). Po chwili pojawia się ciekawe, chociaż zupełnie statyczne, bo ukazujące zdjęcia z okresu wojny, intro i słyszymy głos narratora, budujący specyficzny nastrój. Menu gry pozwala nam wybrać szybką walkę oraz kampanię. Ta druga zaczyna się złożonym z trzech etapów samouczkiem, wprowadzającym w obsługę gry. Ostatnie nadzieje na „symulacyjność” SWON rozwiewają opcje sterowania, gdzie znajdziemy zaledwie garstkę klawiszy do opanowania. Dla wielu graczy może być to wielka zaleta, że nie muszą opanowywać skomplikowanej klawiszologii. Jak się okazuje dalej, wcale nie wychodzi to grze na złe.
Normandio, nadchodzę!
Wprowadzenie do kampanii odrobinkę zaskakuje – nie tworzymy tutaj „swojego” pilota, jak w większości gier lotniczych, ale wcielamy się w istniejącą już postać, co wskazuje, że czekająca nas kampania nie będzie zlepkiem przypadkowych misji, lecz opowieścią, której głównym bohaterem będziemy my. Kolejny plus. Jak się okazuje, nazywamy się James Chase i jesteśmy jankeskim pilotem, który trafia do stacjonującej w Wielkiej Brytanii tajnej eskadry o nazwie Battlehawks, skupiającej wokół siebie najlepszych z najlepszych. Zaintrygowany tym wstępem, zdecydowałem się na samouczek. Zanim rozpoczęła się pierwsza misja treningowa, znalazłem się w hangarze, gdzie czekał na mnie brytyjski Hurricane, i póki co nie miałem możliwości wyboru czegokolwiek innego. W tym momencie dość mocno przypomniał o sobie zręcznościowy charakter gry – samolot opisany jest po prostu czterema wskaźnikami na skalach – prędkością, opancerzeniem, zwrotnością i siłą ognia. Kolejne opcje w hangarze pozwalają na udoskonalanie maszyny (!) przez ingerencję w opancerzenie, silnik oraz kadłub. Dokonuje się tego za specjalne punkty, które zbierać będziemy po zakończeniu kolejnych misji. Cóż, moje konto było zerowe, więc musiałem zadowolić się Hurricane’m bez tuningu. Założyłem więc pilotkę i gogle, usadowiłem się w kabinie i ruszyłem na podbój nieba.
Pośród chmur wysokich...
Pierwsze sekundy w powietrzu momentalnie nasuwają pytanie, gdzie podział się kokpit samolotu. Odpowiedź jest prosta – kokpitów nie ma. Samolot widzimy „zza ogona”, w dwóch możliwych rzutach, a dodatkowy widok z kamery to widok ze środka, z perspektywy oczu pilota. Mimo braku kokpitu, na ekranie widzimy namiastki kilku najważniejszych przyrządów ułatwiających orientację w powietrzu, takich jak prędkościomierz, wysokościomierz, czy radar (!), dzięki któremu doskonale widać co dzieje się wokół nas. Cóż, skoro ma być to tajna broń nad Normandią, korzystajmy śmiało z tych niewątpliwych ułatwień. Model lotu samolotu jest wybitnie zręcznościowy i nie ma żadnego odbicia w realiach. Samolot prowadzi się jak po sznurku we wszystkich kierunkach, życia nie zatruwają nam korkociągi czy przeciągnięcia w walce kołowej. A jeśli mowa o walce kołowej, to nasza maszyna ma godną pozazdroszczenia zwrotność, gdyż nawrót o 360 stopni udało mi się zrobić w ciągu sześciu sekund. Dzięki temu dość łatwo zgubić siedzącego nam na ogonie przeciwnika oraz wyszukiwać kręcące się wokół nas wrogie samoloty. Lądowanie, które przeprowadzamy bądź to na koniec misji, bądź to w jej trakcie, w celu ponownego uzbrojenia samolotu, także ułatwiono do granic możliwości – wszyscy, którym drżą dłonie na widok zbliżającej się ziemi, nie muszą nawet lądować, wystarczy że wlecą w odpowiedni symbol obracający się nad lotniskiem. Pozostali mogą spróbować przyziemić, co naprawdę nie jest czynnością skomplikowaną – wystarczy opuścić podwozie, zredukować prędkość i po prostu posadzić samolot na pasie. Zanim przejdę do opisu samych walk powietrznych, kilka ciepłych słów należy się grafice i udźwiękowieniu programu.
Secret Weapons Over Normandy wykonano naprawdę przyzwoicie, modele samolotów są ładne do tego stopnia, że czasami na myśl przychodziły mi nawet samoloty z takich gier jak seria Combat Flight Simulator. Duże brawa dla grafików, dzięki którym w powietrzu jest naprawdę ładnie. Niesamowicie, wręcz filmowo, prezentują się eksplozje samolotów. Lekko uszkodzone, ciągną za sobą gęste smugi dymu, a trafione śmiertelną serią rozpadają wręcz na kawałki – widać odpadające skrzydła i kawałki kadłuba. Daje to naprawdę dużo satysfakcji pilotowi zwycięskiego samolotu. Dźwięk silników maszyn i terkoczących karabinów maszynowych także odzwierciedlono bez zarzutu.
Walka kołowa nie nastręcza większych kłopotów - ot, wystarczy położyć samolot na skrzydło i tak długo kręcić kółka, aż wrogi pilot pojawi się w okolicach celownika, bez obaw o utratę prędkości i przeciągnięcie. Co ważne, nie musimy zbytnio przejmować się obliczaniem wyprzedzenia strzału (niewybaczalnym błędem byłoby nawet w takiej grze strzelanie „przez celownik” w czasie ciasnych manewrów), gdyż podobnie jak we współczesnych myśliwcach, pojawia się nam w pobliżu celownika ruchome kółeczko wskazujące gdzie trafią wystrzelone w danym momencie pociski. Kółeczko to potrafi nawet zmienić kolor, aby poinformować nas, że wroga maszyna jest w zasięgu strzału – dzięki temu nie marnujemy amunicji na straszenie przeciwnika odległego o mile. Jak wspomniałem na początku, samoloty w SWON opisane są taką cechą jak opancerzenie. Autorzy programu chyba zbyt mocno wzięli sobie to do serca, gdyż zachowują się one troszkę jak latające wozy opancerzone – należy w nie władować naprawdę sporo amunicji (a konstrukcje z tamtych czasów naprawdę wymagały czasami krótkiej, dobrze ulokowanej serii, by zakończyć żywot), aby łaskawie zaśmieciły niebo swoimi szczątkami. Na szczęście, nasze samoloty przenoszą solidne zapasy amunicji. Ponad dwa tysiące nabojów na pokładzie pozwolą nam spokojnie zmusić do niekontrolowanego lądowania nawet kilkanaście samolotów wroga w czasie jednej misji. Zadziwiło mnie także, jak rozwiązano kwestię kolizji i uszkodzeń. W pewnym momencie, w czasie walki kołowej, znalazłem się w sytuacji pozornie bez wyjścia – na czołowym kursie, w niewielkiej odległości od wrogiego Ju-87 Stuka. Czekając na niechybną katastrofę puściłem joystick, lecz zmierzające ku sobie maszyny z gracją tylko odbiły się od siebie, zmieniając kierunek lotu. Cóż, takie rozwiązanie akurat pozostawię bez komentarza. Poziom uszkodzeń naszej maszyny ukazuje jeden ze wskaźników, i to w najprostszy możliwy sposób – symbol samolociku po prostu zmienia kolor, odwzorowując stan maszyny. Oczywiście nie zauważyłem żadnego wpływu uszkodzeń na sterowność, ale może za bardzo się czepiam. Bardzo miłym akcentem w grze jest to, że piloci samolotów poszczególnych krajów krzyczą przez radio w swoich językach. Już w pierwszej misji zrobiła na mnie wrażenie wymiana ostrzeżeń po niemiecku między pilotami Sztukasów, kiedy wpadłem między nie, gotów do walki. Co ciekawe, w SWON w pewnym momencie dane nam będzie także zasiąść za spustem pokładowego karabinu bombowca B-17 Flying Fortress. Taka „celowniczkowa” zabawa od zawsze była wciągająca. Walka w powietrzu w SWON, mimo znacznych uproszczeń bardzo wciąga!
... i stepów szerokich
Secret Weapons Over Normandy, to nie tylko walka z samolotami wysoko w chmurach. W większości misji pod skrzydła naszego samolotu podwiesimy także bomby czy torpedy i udamy się na polowanie na budynki, czołgi czy okręty wroga. Podobnie jak powietrzne, także i naziemne cele zostały przygotowane bardzo starannie, zwłaszcza okręty robią dobre wrażenie. Teren jest całkiem ładnie pofałdowany, zarośnięty lasami, a miasteczka to nie tylko kilka przypadkowo poustawianych domków, ale naprawdę gęsta zabudowa z widocznymi uliczkami. Mimo takiego bogactwa terenu nie odczuwamy jednak spadających do jednocyfrowej liczby klatek – wszystko działa płynnie.
Atak na cele naziemne rozwiązany został jak na tego typu grę intuicyjnie. Ot, zniżamy się nad ziemię, na której wyświetla się na bieżąco okrąg wskazujący na miejsce upadku bomb zwolnionych w danej chwili. Brzmi prosto, choć w rzeczywistości czasami potrzeba kilku nawrotów, aby nadlecieć w prostej linii nad kolumnę czołgów pokonujących wąski most, i to na właściwym pułapie, w którym widoczny będzie na ziemi ów okrąg. Co ciekawe, możemy nadlatywać naprawdę nisko i zrzucić bomby z niewielkiej wysokości – nawet kiedy znajdziemy się w chmurze szczątków wybuchającego celu, nasz samolot wyjdzie z tego bez szwanku. Należy oczywiście uważać, by nie dostać się w ogień wrogiej artylerii przeciwlotniczej – potrafi ona czasami napsuć życia... Podobnie jak walka powietrzna, naloty na cele naziemne i nawodne przyjemnie podnoszą adrenalinę, a celne trafienia dają dużo satysfakcji.
Kariera Jamesa Chase
Podstawowym trybem gry jest – jak wspomniałem wcześniej – sfabularyzowana kampania, na którą składa się 30 misji. Tytuł gry może odrobinę wprowadzić w błąd, gdyż teatrem działań nie jest wyłącznie Normandia – poznając dzieje Jamesa Chase, przebrniemy przez wiele znanych z historii wydarzeń, począwszy od ewakuacji Dunkierki, przez bitwę o Wielką Brytanię, bitwę o Midway na Pacyfiku, gdzie zetrzemy się z japońskimi pilotami, Front Wschodni, by ostatecznie wrócić nad Normandię i wziąć udział w D-Day, czyli alianckiej inwazji. Jest to moim zdaniem bardzo przyjemne zróżnicowanie, gdyż misje rozgrywające się tylko i wyłącznie nad Normandią, w liczbie sztuk trzydziestu, mogłyby nieco znużyć gracza monotonią.
Równie dobrze prezentuje się hangar dostępnych samolotów, których jest ponad dwadzieścia. Pilotować będziemy takie klasyczne maszyny, jak: Hurricane, Spitfire, P-51 Mustang, czy P-38 Lightning. Ktoś mógłby w tym momencie zapytać, gdzie tu owe tytułowe tajne bronie? Spiesząc z odpowiedzią informuję, że będziemy mogli latać nie tylko na - może nie aż tak bardzo tajnych, acz słynnych - odrzutowych Me-163 Komet czy Me-262 Schwalbe, ale także na konstrukcjach stricte eksperymentalnych, jak XP-55, XP-56, czy XF5U-1 Flying Pancake, który jak sama nazwa głosi, przypomina... UFO. To jednak nie wszystkie niespodzianki, jakie ukryli twórcy gry. Jak wspomniałem na początku, w grze maczał palce pan Lawrence Holland, twórca gier X-Wing i Tie Fighter, co oznacza, że... także i te znane z Gwiezdnych Wojen myśliwce będziemy mogli pilotować! Ale to już niespodzianka zamaskowana i owe kosmiczne cacka będziemy musieli odblokować dzięki kampanii.
Secret Weapons Over Normandy jest naprawdę dobrą, wciągającą grą. Kiedy zapomnimy o przyzwyczajeniach z klasycznych symulatorów lotu i zaakceptujemy zasady rządzące grą, czekać nas będzie sporo wspaniałej zabawy. Gra nie wymaga bardzo mocnych komputerów (minimum to 850 MHz procesor i 256MB RAM) i nadaje się dla graczy we wszystkich kategoriach wiekowych. Przy okazji, dzięki dokumentacji zdjęciowej i narracji w czasie trwania kampanii, znakomicie przypomina kluczowe wydarzenia związane z bitwami powietrznymi w czasie II wojny światowej. Jako zatwardziały „symulotnik”, byłem zdumiony jak wciągnęła mnie ta gra i w tej chwili już wiem, że pozostanie ona przez jakiś czas na moim dysku twardym, bym w wolnej chwili znów mógł wrócić nad niebo Normandii...
Adrian „Red Scorpion” Napieralski